Reviews Affinity Suite

Gravada ao vivo na SMUP em Outubro passado, esta “suite de afinidade” foi executada por Ernesto Rodrigues na viola de arco, José Lencastre no saxofone alto, Miguel Mira no violoncelo, Hernâni Faustino no contrabaixo e João Lencastre na bateria. E é a profusão de cordas que primeiro se sente, um intrincado entrelaçado de vibrações que compõem a reverberante teia tecida neste registo. Num luminoso limbo algures entre as dinâmicas da música livre e improvisada e a abstracção de uma certa composição erudita e contemporânea, evolui esta suite tripartida que se estende por mais de 50 minutos de vigorosa interacção instrumental. A primeira peça denota uma certa urgência parecendo propulsionada pelo diálogo do violoncelo e da viola de arco, com o contrabaixo em registo pontilhado e a bateria, inicialmente muito discreta, a oferecer sombreados via escovas, antes de se fragmentar numa mais incandescente fase do tema. Sobre tudo isso, o saxofone vai largando curtos arremedos, frases soltas, como pingos de cor pollockianos em tela disposta no chão. A primeira – e mais longa – parte da suite vive de avanço e recuo em espiral de intensidade, um verdadeiro vórtice que nos atrai para o seu centro.  São as cordas vibradas com arco que introduzem e dominam a segunda parte – a mais “breve” (ainda assim com quase 12 minutos) –, feita de contenção sobre a qual o saxofone desenrola figuras circulares. A última secção da suite arranca com pulsar de contrabaixo, um quase drone da viola e sopro lento que emana do silêncio e produz uma suave brisa a partir do saxofone. Um “nevoeiro” textural que nos envolve como um manto e se vai tornando mais denso, oferecendo a Lencastre a dianteira durante boa parte do tema que depois desagua no quase silêncio apenas entrecortado pelas abstractas figuras com que as cordas resolvem a suite. Esta música é sempre excitante porque imprevisível, porque rica texturalmente, porque executada por um conjunto de músicos que se entendem e se escutam mutuamente, procurando sempre um lugar discreto num quadro mais vasto. Bonito. Rui Miguel Abreu 

__________________________________

Affinity Suite is by a super-quintet with Ernesto, Miguel, José and João, and Hernâni. The play an “Affinity Suite” in three movements. The music is amazingly free jazz oriented and amazingly expressive in comparison to typical Rodrigues family output. This is mostly to the phenomenal work of Lencastre family, in fact. But, thecello work of Miguel Mira and the double bass support of Hernâni Faustino are also decisive for the overall sound. Maciej Lewenstein 

__________________________________

 

Kwintetowa improwizacja na trzy instrumenty strunowe, saksofon i perkusję doprawdy udanie konsumuje swój tytuł, który możemy dość swobodnie (!) tłumaczyć jako Suitę Pokrewieństwa. Tutaj stara się ona bowiem łączyć swobodną kameralistykę z otwartym, w pełni improwizowanym jazzem, któremu wcale nie jest zbyt daleko do statusu free jazzu. Narracja budowana cierpliwie, ale raz za razem napędzana jazzowym drive’em perkusji, tudzież masywnym brzmieniem kontrabasowego pizzicato, udanie zaś tonowana kameralnym tembrem altówki i wiolonczeli. Tym, który stoi w tej narracji prawdziwym okrakiem zdaje się być saksofonista. Świetnie znamy jego umiejętności asymilacji w każdych warunkach scenicznych, nie dziwi nas zatem, iż w dziele konstruowania pokrewieństw międzygatunkowych ma on wyjątkowo dużo do powiedzenia. Przy okazji zauważmy, iż w przypadku altowiolinisty Ernesto Rodriguesa, Affinity Suite jest być może jedną z najbardziej ognistych i dynamicznych płyt, jakie kiedykolwiek nagrał. Pozostałym czterem muzykom do jazzu jest całkiem blisko, zatem nasze tropy gatunkowe wydają się być trafione.

Na początek artyści serwują nam drobną strunową rozgrzewkę. Obok leży skulony saksofon, a na werblu i tomach dzieją się mikro zdarzenia. Zawieszona w próżni kameralna narracja przypomina spacer gołą stopą po zroszonej porannym deszczem łące. Klecona ze small talks pajęczyna interakcji z każdą pętlą zagęszcza się. Każdy instrument dokłada swoje i rozhuśtane chamber zaczyna odnajdywać pierwsze post-jazzowe podpórki. Gdy tempo rośnie, ciężar improwizacji przesuwa się ku atrybutom bardziej jazzowym. Po dziesiątej minucie muzycy wracają do kameralnych zachowań. Kontrabas przechodzi w tryb arco i wraz z altówką i cello zaczyna budować długie, głęboko oddychające frazy. Saksofon bez wahania wchodzi w zastaną estetykę. Nowa intryga, budowana po niedługim czasie niemal bez udziału instrumentów strunowych, pełna jest mroku i dramaturgicznego zaniechania. Powrót smyczków reinkarnuje stan międzygatunkowego rozkroku. Zdaje się, że wszyscy muzycy w tym stanie czują się wyśmienicie! Kolektywna decyzja o poszukiwaniu drobnego wzniesienia wydaje się w tym momencie wyjątkowo trafiona. Finał pierwszej improwizacji skrzy się wyłącznie dobrymi emocjami.

Drugą historię inicjują wyłącznie strunowce. Piłowanie gryfów i chrobot drżących pudeł rezonansowych, to pierwsze przejawy zdarzeń fonicznych. Introdukcja wydaje się nad wyraz długa, cierpliwa, a samo wejście w stan narracji saksofonu i perkusji dzieje się niemal bezszelestnie. Dźwięki kleją się teraz do siebie wyjątkowo zwinnie, a improwizacja osiąga stan chamber-jazzu i łapie niemal taneczną dynamikę. Akcję budują teraz bracia Lencastre, ale jest ona udziałem wszystkich artystów zgromadzonych w studiu nagraniowym. Trzecia improwizacja także rodzi się na gryfach wiolonczeli, altówki i kontrabasu. Pizzicato & arco in chamber suspens! Po niedługiej chwili saksofon zaczyna formować drobne drony, a w tle rozbłyskują perkusjonalne świecidełka. Każdy z muzyków buduje tu swoją opowieść, ale wszystkie one wchodzą ze sobą w udane interakcje. Przez moment prym wiedzie altówka, ale dość szybko przypomina sobie o kolektywnej konstytucji tego spotkania. Narracja nie szuka na razie żadnych wzniesień, płynie szerokim, efektownym korytem przeróżnych zdarzeń. Tempo wzrasta jakby mimochodem, niesione śpiewem saksofonu i nerwowymi podrygami kontrabasu i perkusji. Cello i viola dokładają urocze ornamenty. Nim jednak artyści zwieńczą swoje dzieło, proponują nam dość zaskakujące spowolnienie. Post-dynamika ostatniej fazy nagrania zdaje się być wyjątkowo rozhuśtana, rwana, nawet nerwowa, zdobiona wszakże wyjątkowo urokliwymi zdarzeniami strunowymi. Andrzej Nowak