The fourth album of the Portuguese trio Uivo Zebra, Deus Montanha (Mountain God), was recorded during the trio’s artist residency at SMUP in Parede in January. It suggests a new phase in the sonic evolution of Uivo Zebra trio – bassist Hernâni Faustino, drummer-percussionist João Svayam, and guitarist Jorge Nuno, into more intricate, open-ended, patient, and layered textures through spatial awareness and sonic restraint.
The six pieces focus on immersive, dream-like, and surreal sound-oriented textures with unpredictable sensibilities of time and space and an intriguing, exotic-ritualistic vibe. The trio pushes the sonic palettes of the electric bass, drums, electric guitar, voices, and assorted percussive instruments into uncharted, highly nuanced and dramatic terrains. Svayam’s attached texts and photos intensify the mystery with such description of the opening piece «sonho, terra» (dream, land): «When you enter the core of dreams, it is the skin that seems to stretch, and that body becomes a desert. After all, the world of dreams is just an open field on the Earth, where figures walk around shaking rattles and singing like bells». Or, on the last title piece: «the Dream Earth is just an open field on the land, where earthquakes roam, where geysers spit, where fireballs look like angry and insane demons. As if daybreak were more difficult to endure than any nightmare, after all the struggle to get out of the Earth’s core and reach the surface, you shake your body, shake off the dust, open and close your eyes». Eyal Hareuveni
______________________________
SMUP, Parede, styczeń 2021: Hernâni Faustino – bas elektryczny, instrumenty perkusyjne, głos, João Svayam – perkusja, instrumenty perkusyjne (także egzotyczne), głos oraz Jorge Nuno – gitara elektryczna, głos. Sześć improwizacji, 53 minuty.
Formacja Uivo Zebra dwie pierwsze płyty wydała w Polsce, w bocianiej inicjatywie wydawniczej. Teraz wraca pod portugalską flagą edytorską, przy okazji z nowym człowiekiem za rozbudowanym instrumentarium perkusyjnym. W przeciwieństwie do poprzednich albumów muzyka tria intrygująco uspokaja się, artyści głębiej sięgają do psycho-rockowych medytacji, wielokrotnie płynąc pod prąd naszych oczekiwań i estetycznych skojarzeń. Efekt jest zaskakująco udany, co więcej Deus Montanha śmiało kandydować może do miana najlepszej płyty portugalskiego tria.
Początek albumu jest wręcz ambientowy, budowany czystym pasmem o syntezatorowym posmaku i tym brudnym, który ściele się po podłodze. W tle błyszczą tajemnicze perkusjonalia, a bas zaznacza swoją obecność flażoletami, z których po czasie kleci coś na kształt linearnej narracji. Perkusja i gitara biorą się do pracy dopiero pod koniec utworu, powodując, iż zakończenie się gęste i dość gorące. W drugiej części od startu zarysowany jest powolny rytm basu i perkusji. Gitara nie jest zainteresowana współuczestniczeniem, hebluje na boku i łyka coraz większe porcje kwasu. W drugiej części utworu pojawia się zaskakująca wokaliza, która wytrąca narrację z martwego marszu. W kolejnej odsłonie leniwy flow zdaje się trzymać artystów w gęstym mule. Prowadzi ich od mrocznej inicjacji wprost w smugę kosmicznego pyłu, który smakuje soczystą psychodelią. W czwartym utworze intensywnie pracują gitarowe przetworniki. Opowieść intrygująco pulsuje, nabiera kwasowej mocy i odpływa w niebyt niesiona perkusyjną pętlą. Otwarcie przedostatniej części spoczywa na etnicznie brzmiących perkusjonaliach. Gitara i bas stawiają na minimalizm, a rozkołysana opowieść pięknie ginie w mroku pogłosu. Finałowa improwizacja trwa ponad dziesięć minut i jest piękną, trzymaną na dramaturgicznym suspensie opowieścią pożegnalną – bas swobodnie pulsuje, gitara nabiera dubowej poświaty, a perkusja krąży nad nimi niczym sęp nad gnijącym trupem. Andrzej Novak