Reviews Lusco-Fusco

Op 16 december 2022 stapten Guilherme Rodrigues (saxofoon), Jorge Nuno (gitaar), Hernâni Faustino (contrabas) en Felice Furioso (drums en percussie) de Namouche Studios in Lissabon binnen om er samen aan een album te werken. Alle vier zijn ze gerenommeerde muzikanten binnen de impro- en freejazz in Portugal. Het is dan ook een beetje raar dat veel van dit soort werk uit Portugal (en Spanje) op een Pools label verschijnt, maar ach, als het maar een plek vindt om onze oren te bereiken

Het kwartet moet initieel nog wat wennen aan de bezetting en aan elkaars vaardigheden, waardoor het album nogal traag uit de startblokken kruipt. De vier tasten als het ware elkaars kunnen een beetje af in Elefante. En dan weten ze genoeg.

Het kwartet speelde eerder al een paar keer samen, waaronder een keer live, alvorens deze opnames werden gemaakt. Die waren best uitdagend want de studio, waar ze uiteindelijk maar een klein gedeelte van konden gebruiken, was twee dagen voordien helemaal ondergelopen. Het water was nog niet allemaal verdwenen, wat voor een heel andere akoestiek zorgt dan de muzikanten gewend waren.

Ook als luisteraar is het even wennen want eenmaal de muzikanten hun initiële aftasten hebben voltooid, is het vol aan de bak van alle vier, elk apart of lekker met zijn allen door elkaar. Uiteraard trekt de saxofoon, puur door zijn geluid, veel aandacht naar zich toe. Anders gaan luisteren leert namelijk al snel dat het Faustino en Nuno, respectievelijk contrabas en gitaar, die het geheel overeind houden en het spelplezier van de rest de hoogte in duwen.

Beiden klinken behoorlijk virtuoos, waardoor de drums, en meermaals ook de sax, naar de achtergrond worden verschoven. Dat is meer dan fijn, want heel dikwijls in dit soort bezettingen zijn dit namelijk net de instrumenten die ondersteunend werken en minder op de voorgrond treden.

Free jazz voor gevorderden dus maar dan net even anders. Patrick Bruneel 

__________________________________

Guilherme Rodrigues, the saxophonist, is not apparently the Guilherme Rodrigues, the string player. It is a new, young talent on the Lisbon scene, who is essentially leading the Lusco-Fusco quartet. The quartet, otherwise, gather the cream of the cream of the Portuguese free improvisation. The music is a kind of mixture of free minimalism and free improvisation. The are part, which are more repetitive, and peaceful (like on the opening “Elefante”), but for me the best are when the section, i.e. Hernâni and Felice play at the full force as on “Sempre a andar” or on “Dor de cotovelo”. But the whole album is magnificent everybody makes here a diference. Jorge Nuno os amazing on the mentioned “Dor de cotovelo”, Hernâni leads wonderfully “Andei

a vida toda”, “Dor de cabeça” is another masterpiece of guitar accompaniment, and so on. Still, in summary the most wonderful surprise here is Guilherme an absolutely new amazing talent!!! The final “Azar” confirms all i have said. Maciej Lewenstein 

__________________________________

U progu ostatniej zimy w Lizbonie miały miejsca lokalne podtopienia związane z intensywnymi opadami deszczu. Duże ilości wody dostały się m.in. do pomieszczeń najbardziej znanego w stolicy Portugalii studia nagraniowego Naumoche. W kilka dni po tym wydarzeniu pojawiło się tam czterech muzyków, by zrealizować zaplanowaną sesję nagraniową. Na progu studia napotkali wilgoć, tajemnicze zapachy i ryzyko, że zamokły sprzęt nagraniowy nie zdoła zarejestrować ich szalonych dźwięków. Mimo tych wątpliwości nagrali materiał na płytę, która nazwali Zmierzch. Saksofon, gitara elektryczna (uwaga, z prądem!), kontrabas i perkusja – sześć w pełni improwizowanych utworów, czerpiących gatunkowe inspiracje zarówno z jazzu w jego jak najbardziej swobodnej formie, jak i psychodelicznego rocka. I doprawdy intrygujące brzmienie

Pierwsze dwie improwizacje stawiają na gatunkową nieoczywistość. Długie, dronowe ekspozycje, niezmierzone połacie smyczkowej ekspresji kontrabasu, sporo nerwowych ruchów perkusji i pierwsze plamy gitarowej psychodelii. Improwizacja otwarcia dość szybko lepi się w gęsty strumień dźwięków, który zdaje się formować w imponujące crescendo – matowo brzmiący smyczek, małe perkusjonalia z preparacjami, delikatny, gitarowy rytm i saksofonowe westchnienia. Narracja wspina się na szczyt, po czym rozlewa szerokim korytem całkiem intensywnych post-fonii, którym blisko do estetyki post-industrialnej. Druga opowieść w początkowej fazie jest bardzo kameralna, osadzona na pojękującym smyczku. Saksofon podśpiewuje, a gitara sieje ponadgatunkowy ferment. Gdy kontrabas przechodzi w tryb pizzicato, improwizacja nabiera rumieńców, zdecydowanie szuka pierwszych objawów freejazzowej gorączki. Tempo rośnie, ekspresja także, a kontrabas i perkusja kreują niemal rockowe przełomy. Swoje dokłada hałaśliwie usposobiona gitara.

Kolejne opowieści kierują naszą uwagę w stronę jazzu, zarówno o ekspresji free, jak i tajemniczości post. Na czoło foruje się kontrabasowe pizzicato. Każdy dokłada tu szczyptę swojej wizji synkopy, a narracji w niektórych momentach nie brakuje dalece swingowego zacięcia. Jak zwykle w roli gatunkowego oponenta staje gitara, która raz za razem wznieca drobne, psychodeliczne pożary. Opowieść i tu ma swój szczyt, a potem niemal perfekcyjne stłumienie. W czwartej części kontrabas pracuje już na rytmicznej melodii. Reszta załogi ma teraz wyjątkowo dużo swobodny w kreowaniu improwizacji i skrzętnie z tego korzysta. Gitara w post-rockowych pląsach, saksofon zanurzony w melodyce, ale nad wyraz zadziorny i narzucająca bystre tempo perkusja.

Piąta improwizacja trwa niemal dziesięć minut i zdaje się konsumować wszelkie walory albumu. Rodzi się w mrocznej chmurze gitarowego post-ambientu. Kontrabas pracuje cichym pizzicato, a perkusyjne talerze delikatnie rezonują. Z tuby saksofonu wydobywa się szmer wystudzenia. Prawdziwe Lusco-fusco! Na repetującym basie artyści kreują definitywnie medytacyjną opowieść. W pewnym momencie do gry wkracza smyczek i narracja zaczyna stygnąć do postaci post-ballady. Zasugerowany przez gitarę rytm nadaje jednak końcowej fazie utworu dodatkową jakość. Końcowa improwizacja nasycona jest niespodziewanie dużą porcją emocji. Sprzęgająca gitara, free jazzowe pizzicato w tumulcie saksofonowych wydechów i rytmika łamana kołem zębatym. Opowieść pęcznieje teraz ekspresją saksofonisty, ale w drodze na dramaturgiczny szczyt swoją porcję ognia dokłada tu każdy z artystów. Okrzyki, chmura prądu o wysokim napięciu, garść urokliwych histerii. Zmierzch znamionuje tu dalece gorącą noc! Andrzej Nowak